sobota, 1 września 2018

RECENZJA: Sebastian Fitzek - Pasażer 23


„Jako śledczy doskonale wiedział, że granicę między ekscentrycznym stylem życia i wymagającym leczenia obłędem często można wykreślić tylko ostro zatemperowanym ołówkiem.”

Zadaniem thrillera jest wystraszyć i przyśpieszyć bicie serca. Dobry thriller to taki, obok którego nie przechodzi się obojętnie i nie zapomina zaraz po przeczytaniu. Jeśli pijemy cappuccino – to dobry znak, gdy nasze podniebienie przeżywa euforię na smak kremowej pianki, tak samo z książką – gdy porywa od pierwszego zetknięcia, to znak, że będzie dobrze. Na niezapomniany rejs na pokładzie wielkiego wycieczkowca zaprasza Sebastian Fitzek i jego „Pasażer 23”.


Samobójstwo, skok prosto w przerażające wody oceanu, przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja wydarzeń. Właśnie w takiej tragedii policyjny psycholog, Martin Schwartz stracił żonę i syna. Po kilku latach mężczyzna wciąż nie doszedł do siebie, jest rozbity psychicznie i gotowy na wszystko. Nie czuje strachu i dlatego podejmuje się najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych zadań, wierząc, że to co najgorsze ma już za sobą.

Pozorną równowagę jego życia zaburza telefon od starszej kobiety, która twierdzi, że wie, co dokładnie przydarzyło się jego najbliższym. Odnalazła ona małą dziewczynkę, która zaginęła w podobnych okolicznościach. A teraz niespodziewanie pojawiła się i to z pluszową maskotką należącą do syna Martina. A wszystko to ma miejsce na pokładzie tego samego statku – „Sułtana Mórz”. Martin wyrusza w rejs, który przypomni mu o bolesnych wydarzeniach z przeszłości, ale jednocześnie da mały płomień nadziei na wyjaśnienie męczącej go tajemnicy.  

Warto pochwalić autora za interesujące umiejscowienie akcji książki. Statek – miejsce, które dla czytelnika jest bardziej obce niż ulice jakiegokolwiek miasta. A dookoła nieprzewidywalny, bezkresny i groźny ocean.

W książce wszystkie postaci są bardzo autentyczne. Potrafią zarazić czytelnika emocjami, które odczuwają. Bez względu na to, czy jest to smutek, cierpienie czy złość. Bohater, mimo że próbuje zrazić do siebie całe otoczenie, wzbudza naszą sympatię, a nawet uznanie.

Autor poruszył dość ważny temat – ludzi ginących na pokładach statków. Podkreślił fakt, że nie zawsze są to dobrowolne zniknięcia, a wielkie korporacje tuszują je, aby nie stracić pieniędzy. Jeden krok i pochłonie ich woda, tak niewiele potrzeba by umrzeć i równie niewiele by upozorować samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek.

„Najbardziej przerażający thriller od czasu Milczenia Owiec” – tak głosi zachęcający napis na okładce. Świetny chwyt marketingowy, który bez wątpienia trafi do niejednego fana takiej literatury. Jednak nie znajdziemy tu odpowiednika Hannibala Lectera, a dobrze brzmiące hasło nie do końca pokrywa się z prawdą.
Fitzek ma bardzo dobrą umiejętność potęgowania napięcia i wprowadzania zamieszania i wielu autorów mogłoby mu zazdrościć. Emocje rosną z każdą stroną, co powoduje, że czytelnik liczy na wielkie i bardzo spektakularne zakończenie. I w tym właśnie problem. Fitzek postawił sobie bardzo wysoko poprzeczkę, której ostatecznie nie udało mu się przeskoczyć. Na tle całej książki, która w wielu momentach ociera się o najlepsze dokonania w gatunku, zakończenie trochę rozczarowuje.

Przez to, że wszystko jest zagmatwane czytelnik nie jest w stanie przewidzieć rozwoju wydarzeń, co zdecydowanie jest plusem. Jednak z tego samego powodu historia jest również niezbyt wiarygodna. Ale nie wiarygodności czytelnik w thrillerze oczekuje, a licentia prosaica pozwala autorom na fantazję.

Rzadko spotykaną rzeczą jest również przerwanie książki przed epilogiem, aby umieścić tam kilka słów od autora, który opowiada o procesie jej tworzenia. Jest to zabieg, trzeba przyznać, dość ciekawy, z którym spotkałam się po raz pierwszy. Prawie udało mi się przez to przegapić zakończenie powieści. Więc, czytelniku - strzeż się tej pułapki!

Prolog i epilog spinają opowieść pewnego rodzaju klamrą. Osobiście bardzo lubię kompozycje klamrowe, mam jednak wątpliwości, czy ten zabieg był tutaj potrzebny. Nie do końca zrozumiałam intencje autora, gdyż te dwa krótkie fragmenty, nie są związane z całą historią i nic do niej nie wnoszą.

Reasumując – książka nie jest idealna i ma swoje mankamenty. Pasażer, mimo wspomnianych wad jest naprawdę dobrym thrillerem, który sprawi przyjemność wielu czytelnikom. Fitzek zadbał o doznania czytelnika, trzyma w napięciu i sprawia, że momentami czujemy się jak na statku, który kołysze nami w różne strony. Czujemy wdzierający się w naszą psychikę ocean, o którym nie możemy potem zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz