niedziela, 12 sierpnia 2018

RECENZJA: A. J. Kaziński - Drugie narodziny mordercy



„Była przekonana, że on ją znajdzie. Jeśli więc ona go nie zabije, to on zabije ją. Zamknęła na chwilę oczy. Matematyka zbrodni. Cokolwiek zrobiła wynik zawsze był ten sam. Zginie. Była tego pewna.”

Policjant trafia do zamkniętego szpitala psychiatrycznego. Powiało grozą… Ale z drugiej strony brzmi świetnie, prawda? Oczywiście, że tak! W końcu nie w każdej książce zamykają funkcjonariusza na oddziale zamkniętym. Zwariował? To pewnie przez te wszystkie morderstwa, z którymi miał do czynienia. Nie, jednak nie - jest całkiem normalny i próbuje rozwiązać sprawę zabójstwa ordynatora szpitala, działa pod przykryciem. Ale z drugiej strony kto ‘normalny’ daje się zamknąć w wariatkowie?


Niels Bentzon, negocjator duńskiej policji, trafia do „Twierdzy” – najbardziej strzeżonego szpitala dla niebezpiecznych przestępców. Próbuje stać się jednym z nich, udaje umysłowo chorego mordercę, a wszystko po to, żeby odnaleźć tego, kto zabił ordynatora. Tego, kto otruł go cykutą, trucizną od której kilkaset lat wcześniej umarł  grecki filozof, Sokrates. Cykuta wypala od środka, więc jedno jest pewne, ordynator bardzo cierpiał. O całej akcji wie zaledwie garstka ludzi w policji, ale nikt z „Twierdzy”. Nawet personel pozostaje nieświadomy, bo nikogo nie można wykluczyć z grona podejrzanych. Ale to nie oszukanie pracowników szpitala jest tu najtrudniejsze, to pacjenci są tutaj bardziej niebezpieczni – oni wiedzą więcej niż można by się  po nich spodziewać – potrafią wyczuć, gdy ktoś kłamie.
Niels, zamroczony lekami, które zmuszany jest przyjmować, musi działać szybko, musi znaleźć mordercę zanim on znajdzie jego. Czas ucieka, bo każdy dzień w „Twierdzy” jest coraz bardziej niebezpieczny.

Wtedy, gdy Niels przebywa w Danii, jego żona, Hannah, na drugim końcu świata porzuca plany naukowe i prowadzi własne śledztwo. Być może rozwiązanie zagadki kryje się w odległych krajach Ameryki Południowej. Hannah udaje się połączyć zabójstwo ordynatora, z trójką młodych studentów Oxfordu, którzy w czasie drugiej wojny światowej byli w stanie zabić, byle tylko uzyskać starożytny dokument spisany przez Sokratesa, w którym mowa jest o nieśmiertelności dusz.

W książce mamy trzy wątki, które przeplatają się wzajemnie, a co najważniejsze stopniowo uzupełniają i zazębiają w odpowiednich miejscach. Skonstruowanie opowieści w taki sposób pozwala czytelnikowi na zabawę w detektywa.
Pojawia się wiele pytań, na które koniecznie chcemy poznać odpowiedź. Zabił więzień czy pracownik? Czy Bentzon może komukolwiek zaufać? Ale czy on w ogóle może zaufać sobie, skoro jest ciągle faszerowany różnego rodzaju medykamentami? Czy uda mu się złapać winnego, czy wcześniej to Twierdza zniszczy jego?
Przez to, że poznajemy historię z różnych punktów widzenia sami możemy próbować odpowiedzieć na te pytania i tworzyć własne wytłumaczenia i rozwiązania zagadki. Można nawet powiedzieć, że sami prowadzimy pościg za mordercą.
Nawet docieramy do momenty, gdy wydaje nam się, że już wiemy, ale prawda zawsze jest inna niż się spodziewamy…

Na początku akcja książki jest dość powolna, a nawet można by powiedzieć, że wcale jej nie ma. Są za to przydługawe opisy, które mogłoby się wydawać, nie łączą się ze sobą. Słowem, przegadane. Jednak poddanie się na wstępie byłoby błędem, gdyż z biegiem stron jest coraz lepiej. Pojawia się wyczekiwana przez spragnionego czytelnika akcja, książka wciąga coraz mocniej i pojawia się też coraz więcej emocji związanych z czytaniem. Tak bardzo, że aż nie chcemy się z nią rozstawać.

Koncepcja książki od kryminału różni się przede wszystkim tym, że nie ma w niej śledztwa z udziałem dziesiątek policjantów, nie ma też strzelanin, ani po pościgów. Są za to wydarzenia, umiejscowione w dość oryginalnym miejscu i jeden człowiek, który musi stawić temu czoła.
Ponadto czytając tę książkę możemy też dowiedzieć się kilku interesujących rzeczy, niekoniecznie związanych z morderstwami. Poczynając od tego, jak traktowani są więźniowie szpitala dla umysłowo chorych, poprzez działanie hipnozy, na dziedzinie astrofizyki, czyli tego co mówi nam niebo, kończąc.

Autorzy, nie, to wcale nie jest błąd, gdyż tak naprawdę widniejące na okładce nazwisko – A. J. Kazinski jest jedynie pseudonimem dwóch pisarzy-scenarzystów, którzy postanowili połączyć swoje siły i stworzyć dobrą książkę. A wyszło im to już po raz trzeci, ponieważ tę opowieść poprzedzają jeszcze dwie z Nielsem Bentzonem w roli głównej. Ale nie ma się czego obawiać, kolejność czytania dowolna, gdyż każda z książek traktuje o czymś innym.

Tak, warto po nią sięgnąć. Jest trochę inna niż wszystkie i to jest jej największą zaletą. Bo dobra książka z tego gatunku nie potrzebuje dziesięciu trupów i hektolitrów wylanej krwi. Można to zrobić dobrze bez tego i tutaj to się udało.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz